kiedy śmierć się uśmiecha

Piorunująca mieszanka efektów specjalnych, żywiołowy humor i elektryzująca ścieżka dźwiękowa składają się na tę ironiczną opowieść o erze video, erze terroru i szaleństwa. Opisy filmu Zbrodnia ze snu (1989) - Seryjny zabójca Horace Pinker zostaje skazany na śmierć. Nikt nie wie, że wcześniej mężczyzna zawarł pakt z Dżuma powracała wielokrotnie, jednak przez ten czas ludzie już czegoś się nauczyli. W 1374 r. kiedy czarna śmierć znów stanęła u bram w Europy, Wenecja wprowadziła kontrole zdrowia publicznego, takie jak izolowanie chorych od zdrowych i zakaz przybijania do portu statków z chorymi. W 1377 r. Do rozpoczęcia wymagane jest ukończenie Questów: *Rozwiąż sprawę zamkniętych przejść do Katakumb - 70 lvl. *Kiedy śmierć się uśmiecha - 99 lvl. *Wielkie Arkana - 113 lvl. *Małe Arkana - 130 lvl. samego questa sie rozpoczyna w forcie eder, zaraz przy wejściu do eder jest fort, a przy nim cyganka. Chyba pierwszy raz widzę, jak pan się uśmiecha. Mr. Himmelman, zum ersten Mal sehe ich Sie lächeln. Nawet się uśmiecha, jakby zapomniał, że mnie nienawidzi. Er lächelt, als hätte er vergessen, dass er mich hasst. Tłumaczenia w kontekście hasła "zawsze się uśmiecha" z polskiego na niemiecki od Reverso Context: Zawsze się Śmierć pojawiła się po raz pierwszy w odcinku Season One, "Death", a głos zabrał Trey Parker. W tytułowym odcinku "Śmierć", czterej chłopcy wraz z dziadkiem Stana Marvinem Marshem spotykają się ze Śmiercią, gdy przychodzi po Kenny'ego McCormicka, którego nie znają. Marvin Marsh widzi też Śmierć i podczas gdy Śmierć goni Kenny'ego i chłopców, dziadek Marsh również goni nonton film avatar 2 sub indo bioskopkeren. Radość jest stanem normalnym chrześcijanina. To jej brak oznacza, że coś jest nie w porządku. Krystyna zachorowała na raka płuc. Przeszła dwie operacje, chemię, radioterapię. Gdy okazało się, że konieczna jest trzecia operacja, załamała się. Choć już wcześniej towarzyszyły jej ciężki lęk i smutek, teraz była nimi emocjonalnie sparaliżowana. Wtedy znajomi z parafii w porozumieniu z proboszczem zaproponowali jej modlitwę wstawienniczą. W pewną niedzielę po Mszy św. kilka osób wraz z księdzem pomodliło się nad nią. To był przełom. Nie żeby naraz ustąpiła choroba – ustąpił smutek. – Szłam na tę operację jak na jakiś lekki zabieg, zupełnie odeszły czarne myśli. Miałam poczucie wielkiego spokoju. A gdy po operacji dzwoniły do mnie dzieci i słyszały mój wesoły głos, myślały, że się jeszcze nie odbyła – śmieje się Krysia. Zmianę zauważył także kapelan szpitala, który znał pacjentkę z poprzednich pobytów. „Pani jest jakaś inna. Co się stało?” – pytał. Skorzystali na tym także inni pacjenci, których tym razem Krystyna pocieszała i podnosiła na duchu. – Robiłam to, czego wcześniej sama potrzebowałam. To jest niesamowita moc Boża. Ciągle czuję, że Bóg jest ze mną – cieszy się. Gdy potem rozmawiała z panią onkolog, lekarka powiedziała: „Ja panią podziwiam. Życzyłabym sobie, żeby każdy przychodził z taką radością i z takim optymizmem, bo taki pacjent dłużej żyje”. Uwolnieniem okazało się nie tyle fizyczne zdrowie, ile radość i pokój, których świat dać nie może, bo pochodzą od Boga. Śmiech zza kratyTonący w półmroku korytarz klasztoru. W rozmównicy okratowane okienko. Za zgodą przełożonych można przez nie porozmawiać z siostrami. Odchyla się zasłona. Z drugiej strony kraty pokazują się dwie sympatyczne, uśmiechnięte twarze. To uśmiech, przy którym robi się jaśniej. Zakonnice opowiadają jedna przez drugą o cudach, jakich doświadczają na co dzień. Raz po raz żartują, śmiejąc się perliście. Zdaje się, jakby radość wylewała się przez kratę i napełniała cały które stykają się ze środowiskami żywej wiary, na ogół są zaskoczone panującą tam atmosferą. Wciąż funkcjonuje bowiem stereotyp, wedle którego głębokie życie religijne prowadzi do surowej powagi, która gardzi emocjami. To brak uśmiechu, traktowanie wszystkiego śmiertelnie serio to niedobry prognostyk dla adepta życia we wspólnocie. Wiedzą o tym przełożeni zakonni, którzy z zasady bacznie obserwują kandydatów nieskłonnych do żartów i pozbawionych poczucia motywuje do radości, bo, jak stwierdził kiedyś ks. Józef Tischner, „od czasu, gdy Chrystus zwyciężył śmierć, żaden optymizm nie jest w Kościele przesadą”. Wirtualny zestaw Złóż zestaw z przedmiotów dostępnych na stronie dodając je poprzez kliknięcie na nie prawym przyciskiem myszy. W Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie poznajemy trzech mężczyzn. Ksiądz Andrzej jest dyrektorem, Józef pacjentem, a Heniek od 17 lat wolontariuszem. Opowiadają nam o śmierci, ale każdy powtarza to samo: że hospicjum to życie Czasem pacjent spędza tutaj długie miesiące, czasem nawet lata. Jak pan Miecio, który u "Jana Ewangelisty" jest już ponad cztery lata. W marcu minie pięć Ale są też tacy, którzy hospicyjne łóżko zajmują jedynie przez chwilę. Czasem są to godziny. Czasem jednak czasu jest jeszcze mniej. Zawsze za mało Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Wydaje się, że wszystko jest gotowe na święta. Kolorowe łańcuchy, światełka, skrzaty na korytarzach. Ale korytarze są puste. Co jakiś czas pojawia się na nich kobieta w średnim wieku. Przed sobą pcha wózek. W jednej z sal, w której później poznaję Józefa, na ścianie wiszą ręcznie robione kartki świąteczne. — Od dzieci ze szkoły specjalnej. Ja to mówię, że bieda biedę pociesza — rzuci lekko Józef. Kiedy odwiedzam Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie, przebywa w nim 24 pacjentów. Kolejnych ponad 90 jest we własnych domach. Dojeżdża do nich zespół specjalistów: lekarz, pielęgniarka, psycholog. — To jest zresztą nasz cel, by jak najwięcej pacjentów było w domach. To dla nich po prostu lepsze — mówi ks. Andrzej Partika, który od półtora roku jest dyrektorem Hospicjum. Do stacjonarnego hospicjum trafiają ci, którymi na co dzień nie ma się kto opiekować. Albo kiedy rodzina już nie daje rady. Choć z tym bywa różnie. Są tacy, którzy nie chcą przyznać, że nie dają rady. Oddanie bliskiego do hospicjum wydaje im się złe. Niemoralne. — Czują wyrzuty sumienia. Ludzie mają błędne postrzeganie hospicjum. Wydaje im się, że to krzyki bólu i śmierć. Ale u nas najważniejsze jest życie — mówi duchowny. Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie Czasem pacjent spędza tutaj długie miesiące, czasem nawet lata. Jak pan Miecio, który u "Jana Ewangelisty" jest już ponad cztery lata. W marcu minie pięć. Ale są też tacy, którzy hospicyjne łóżko zajmują jedynie przez chwilę. Czasem są to godziny. Czasem jednak czasu jest jeszcze mniej. Zawsze za mało. — Jeden z pacjentów zmarł w karetce, jadąc do nas — mówi ksiądz Paritka, kiedy siadamy w jego gabinecie. W rogu zalegają kartony z rzeczami do świątecznych paczek. Na ścianie wisi karykatura ks. Partiki. Od razu widać, że to on. Krótko ścięty, w okularach. W lekko zadartą sutanną stoi pośrodku boiska z piłką. Tak widział go jeden z pacjentów, który stworzył karykaturę. — Gra ksiądz w piłkę? — pytam. — Bardziej biegam, ale piłkę też lubię. Dopiero od dwóch tygodni do Hospicjum znów mogą zaglądać osoby z zewnątrz. Wcześniej cała placówka była objęta kwarantanną. Ktoś przyniósł covid. Zakazili się pacjenci. Wśród nich Józef, nad którego łóżkiem podziwiałam świąteczne kartki. — Powiem pani, że ja przeszedłem tego covida całkiem nieźle. Nie miałem duszności, nic nie bolało. Ale to może dlatego, że my dostajemy tę... — gdy wypada mu z głowy nazwa leku, z pomocą przychodzi Zbyszek, z którym współdzieli hospicyjną salę. — Morfinę. — Tak, morfinę — przytakuje Józef. — Ciekawe, czy to będą podawać nam już do końca? Bo ból czasami był okropny. Ale leki pomagają. Józef do hospicjum trafił w czerwcu tego roku. Jeszcze trzy miesiące wcześniej był na statku, na Atlantyku. Z dnia na dzień wylądował jednak w szpitalu w Houston. Brzuch bolał tak, że myślał, że umiera. Kiedy się obudził, był już po operacji. Usunęli mu część żołądka. Diagnoza: nowotwór. W szpitalu w Szczecinie lekarze usunęli już cały żołądek. Nowotwór okazał się złośliwy. — Może w Stanach zrobiliby inaczej? — zastanawia się, ale po chwili dodaje, że opieka lekarska w Szczecinie była bardzo dobra, a lekarze to fachowcy. — Tylko opieka inna, bo inne pieniądze za tym idą, wiadomo. Decyzję o przeniesieniu do hospicjum podjął razem z żoną. Oboje są po 60. On był coraz słabszy, ona coraz bardziej zmęczona i bezradna. Kiedy Józef mówi, splata szczupłe palce na piersi. Zwracam uwagę na to, jak bardzo są chude. 54 kilogramy — tyle waży w tej chwili. Jeszcze w marcu było 85. — Przytycie to teraz mój cel. Każdy kilogram to dodatkowa siła. Foto: Alicja Wirwicka / Onet Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie Kiedy pytam o święta, macha ręką. — Szczerze? Wolałbym, żeby moi bliscy odwiedzili mnie po świętach. Zresztą, my nigdy nie lubiliśmy tłocznych świąt. Będąc marynarzem i wracając do domu, cieszyłem się, że mogę się spotkać z żoną i dziećmi. Z wujkami, kuzynami to nawet człowiek nie ma o czym gadać. I powiem pani szczerze, że my się moją chorobą nie chwalimy. Wiedzą ci, którzy muszą i niech tak zostanie. A najbliżsi, jak żona, mogą go odwiedzić już po Bożym Narodzeniu. Kiedy będzie spokojniej, mniej tłoczno. Chociaż wciąż nie do końca wiadomo, jak same święta będą wyglądały. Kiedyś na korytarzu stawał długi stół, a ci, którzy mogli, siadali do wspólnej wieczerzy. Ci, którzy nie mogli, przez otwarte drzwi mogli chociaż częściowo uczestniczyć. Były rodziny, bliscy. Ale znów covid pokrzyżował wszystko. Odwiedzin teoretycznie nie ma. Nie było od początku pandemii. — Ale, po prawdzie, to sami dzwoniliśmy do rodzin, że powinni przyjechać. Że to już czas na pożegnanie. Chwila na to, żeby być blisko — tłumaczy ks. Partika. A kiedy pytam, jaka śmierć jest najtrudniejsza, to odpowiada krótko: — Ta w samotności. Czasem jednak bliscy nie zdążą dojechać. Wtedy przy pacjencie jest ktoś z personelu. — Myślę, że dla katolika śmierć jest łatwiejsza do zaakceptowania. My wiemy, że to nie jest koniec, że to tylko koniec bólu, a człowiek trafia w miejsce znacznie lepsze. Foto: Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie / Materiały prasowe Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie Ale do hospicjum nie trafiają tylko katolicy. Część nie chce nawet słyszeć o spowiedzi. — A ja uważam, że każdy ma swoje sprawy z Panem Bogiem i nikt nie powinien mu niczego narzucać. Spowiedź w wannie Henryk, Heniek, Henio. Każdy woła na niego inaczej. Na ścianie oddziałowego korytarza wisi jego portret. Dziwne, żeby go nie było, skoro sam Henio jest właściwie od zawsze. —Henio to lepszy ewangelizator niż ja sam — żartuje ks. Partika. Faktycznie. Kiedy rozmawiamy, Henryk dużo mówi o Bogu, wierze, nawróceniu. — Wiesz co? Wykąpię faceta i do was dojdę — rzucił Marek któregoś razu po pracy. To było 17 lat temu. — Gdyby powiedział "ojca", "dziadka", "brata" to pewnie bym puścił to mimo uszu. Różnie się w życiu dzieje. Ale on powiedział "faceta" i to zwróciło moją uwagę — opowiada dziś Heniek. Foto: Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie / Materiały prasowe Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie To Marek zabrał Heńka po raz pierwszy do hospicjum na kąpanie. Teraz tak spędza każdą sobotę. Od poniedziałku do piątku pracuje jako kierowca autobusu miejskiego. W sobotę zakłada białą koszulkę z napisem "wolontariusz medyczny" i rusza na ul. Pokoju. — Wiesz, jak sprawić, żeby łaźnia nie była łaźnią, a wanna wanną? — pyta w pewnej chwili Heniek. Kiedy zaprzeczam, uśmiecha się lekko. Przez chwilę milczy. Z Heńkiem rozmawiamy w bibliotece. Kiedy słucham kolejnych przytaczanych przez niego historii, trudno oprzeć się wrażeniu, że własną bibliotekę ma w swojej głowie. Pełna jest opowieści o bólu, śmierci, ale przede wszystkim o życiu. I wierze. Ona jest dla niego niezwykle ważna. Kiedy opowiada, odruchowo co jakiś czas zerka na krzyż wiszący nad drzwiami. Zimna woda W soboty kąpana jest "Marta". Każda sala ma tutaj swojego patrona. Jest św. Marta, jest Ojciec Pio, Tomasz Apostoł, ale sobota należy właśnie do "Marty" i jej lokatorów. Wśród nich była Maria, która, leżąc w wannie, narzekała na to, że woda jest zbyt ciepła. Wciąż i wciąż. — Ale ona już jest strasznie zimna — Heniek nie mógł zrozumieć. — Nie, teraz jest idealna. Jak w domu. Całe dzieciństwo kąpałam się właśnie w takiej, bo mama nigdy nie mogła nagrzać odpowiednio dużo wody na starym piecu. Dobrze jest do tego wrócić. Heniek uśmiecha się lekko na to wspomnienie. Inne dotyczy Waldka i szachów. O wspólnej pasji do gry też dowiedzieli się podczas kąpieli. Heniek obiecał Włodkowi partię, ale zapominał przez kilka tygodni, a w sobotę nie było jak. Za dużo pracy przy kąpieli. Pojechał w końcu w któryś wtorek. Na łóżku deska, na niej. Kawa dla Henia, herbata dla Waldka. Dwa rodzaje ciastek. I zacięta rywalizacja. — Waldku, ograj Henia! — zawołał ksiądz, który akurat zajrzał na salę. — Ani myślałem dać się ograć! Choroba chorobą, ale rywalizacja musi być uczciwa! — wspomina Henryk. I wygrał, obiecali sobie rewanż. — A później przyszła sobota, przyjechałem na kąpanie. Podchodzi ksiądz i mówi mi, że zawaliłem sprawę. Przestraszyłem się, że zrobiłem coś złego. Waldek zmarł niedługo po rozegranej partii szachów. — Powiedział, że żałuje jedynie tego, że nie zdążył się zrewanżować. Była też Krysia, która nienawidziła własnego męża. Męża, który był katem. — Jej córka opowiadała mi, jak rzucał w nią nożami, gdy leżała w łóżku. Była małym dzieckiem. A Krysia powtarzała wciąż, że żył jak sku... i umarł jak sku... Trzy dni przed śmiercią zdecydowała się na sakrament spowiedzi. Albo Krzysztof. Ratownik wodny. Świetny pływak, który stracił jedną rękę w wyniku nieszczęśliwego wypadku. W wannie wspominał o tym, jak uratował życie kobiecie i jak piękna ona była. Jak tęskni za pływaniem, swobodnym unoszeniem się na wodzie. — Wystarczyła odrobina więcej wody i dłoń podłożona pod kark. Pamiętam wyraz jego twarzy. Pływał — Heniek zmienia pozycję na kanapie i przeciera dłonią twarz. Bierze głęboki oddech. — Niby zwykła wanna, a stała się miejscem dobrych wspomnień. Takie historie są niesamowite. Są istotą obecności tutaj. W tej wannie jest rozmowa, czasem sakrament pokuty. A to niby zwykła czynność. Kiedy pytam o to, jak radzi sobie ze śmiercią, nie waha się długo. — Tak po ludzku jest to smutne. Ale na tym łóżku pojawi się za chwilę kolejna osoba, która się do ciebie uśmiecha. I zaczynamy nową historię. Nowa historia się toczy. I to jest życie. "Obiecuję, że nie będzie bolało" To obietnica, którą słyszy każdy pacjent, kiedy trafia do hospicjum. Tyle właściwie można zrobić. Brak bólu, dobre ostatnie chwile, małe przyjemności. — To było i wciąż bywa trudne, ale my się tutaj nie skupiamy na śmierci, tylko na życiu. Na prostych, codziennych sprawach. Na grillu na tarasie latem, świętach. Na tym się skupiamy. Nie na tym, kiedy ktoś odejdzie. Dziś jest dziś i ten dzień ma być dobry dla tych ludzi. Foto: Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie / Materiały prasowe Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie Dlatego na oddziałowym korytarzu czuć gryzący dym papierosów. Dochodzi z brudownika, który jest nieoficjalną palarnią. Tu nikt nie broni zapalić papierosa ani napić się piwa. — To wydaje się nietypowe — mówię. — Zwłaszcza w ośrodku prowadzonym przez księży — uśmiecha się ks. Partika. — Ich komfort jest priorytetem. Lekarze stają na głowie, żeby nic nie bolało. Pielęgniarki, które są na każde zawołanie. Wolontariusze, którzy przychodzą po pracy, żeby pomóc. Jak pan Henio czy osoby, które przychodzą, żeby np. obrać ziemniaki. Bo nie każdy musi być przy chorym. Są różne wymiary tego wolontariatu. Jest też grupa pań w wieku emerytalnym, które przychodzą cyklicznie do magla. Nawet kiedy na latem jest 40 st. C. Śmierć działa według własnego planu Ksiądz Partika podczas naszej rozmowy często powtarza, że hospicjum to nie jest śmierć, tylko życie. — Najtrudniej jest wtedy, gdy rodzina przestaje się interesować tym człowiekiem. Zdarzały się sytuacje, kiedy ktoś przywiózł chorą mamę i nie powiedział jej nawet, że to jest hospicjum. Powiedział: zostaniesz tutaj na tydzień leczenia i wrócisz do domu. Nie wróciła, czuła się porzucona. — Myśli ksiądz, że boją się powiedzieć? — Wolę myśleć, że tak. Zderzenie z chorobą może być bardzo trudne. Boję się myśleć, że takie sytuacje mogą wynikać ze złej woli. Są dni, kiedy nie odchodzi nikt. Ale są też takie, kiedy śmierć zabiera pacjentów parami. To w większości osoby starsze, choć ostatnio zmarł 29-latek. Młody mężczyzna, który miał całe życie przed sobą, przegrał walkę z wirusem HIV. Są też pacjenci, których dzieci są w wieku szkolnym. Foto: Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie / Materiały prasowe Hospicjum św. Jana Ewangelisty w Szczecinie — Tych historii jest tutaj tak wiele, że trudno byłoby mówić o jednej czy nawet kilku. Każda z tych osób ma swój bagaż doświadczeń, swoją własną opowieść. Śmierć zawsze jest dramatem. Zwłaszcza dla tych, którzy zostają. Wszyscy mamy potrzebę kochania i bycia kochanym. Kiedy odchodzi osoba bliska, w nas zostaje pustka. Bliskość. To słowo, które też często pada podczas naszej rozmowy. Zwłaszcza w kontekście samego odchodzenia. — Właściwie nikt nie chce odchodzić w samotności. Może promil naszych pacjentów nie życzył sobie nikogo podczas odchodzenia. Większość potrzebuje w tym czasie bliskości. Brytyjczyk Aiden Asling walczył po stronie ukraińskiej. Został schwytany i skazany na karę śmierci w samozwańczej Donieckiej Republice Ludowej. Aslinga zmuszono do śpiewania rosyjskiego hymnu. Wideo, które krąży po sieci, pochodzi z rosyjskiej telewizji. W wojnie w Ukrainie, głównie po stronie Kijowa, walczy wielu cudzoziemców. Na początku czerwca sąd w tzw. Donieckiej Republice Ludowej skazał na karę śmierci dwóch Brytyjczyków i Marokańczyka za to, że walczyli po stronie Ukrainy. Skazani to Shaun Pinner i Aiden Aslin oraz Brahim Saadoun. O rozpoczęciu "procesu" prorosyjscy bojownicy z Donbasu powiadomili 7 czerwca. Według brytyjskich mediów Brytyjczycy poddali się w połowie kwietnia w Mariupolu, na południowym wschodzie Ukrainy, a następnie byli przetrzymywani w niewoli przez prorosyjskich separatystów. Obaj Brytyjczycy z powodów osobistych są od kilku lat związani z Ukrainą. Aslin miał wkrótce poślubić ukraińską narzeczoną, z którą od kilku lat mieszkał w Ukrainie. Brytyjczycy walczyli w regularnych siłach zbrojnych tego kraju, zatem - jak podkreśla brytyjski rząd - powinni być traktowani jako jeńcy wojenni. Skazany na śmierć przez rozstrzelanieMimo tego Aslin został skazany na karę śmierci poprzez rozstrzelanie i obecnie przebywa w więziennej celi, czekając na wykonanie wyroku. W sieci pojawiło się nagranie, jak Brytyjczyk śpiewa hymn Federacji to fragment wywiadu, który miał przeprowadzić ze skazanym John Dougan. Jest to były policjant z USA, który obecnie przebywa w Rosji jako zbieg. Jest poszukiwany przez FBI. Dougan jest znany z tego, że wspiera Władimira Putina i jest narzędziem rosyjskiej propagandy. Wywiad został wyemitowany w całości w rosyjskiej upublicznionym nagraniu widać, jak Dougan uśmiecha się, podczas gdy Aslin śpiewa rosyjski hymn. Opublikowane wideo jest dowodem, że Aslin mimo wyroku śmierci wciąż zapytał(a) o 17:34 Co oznacza jeśli zmarły się uśmiecha? Nie chodzi mi o to że mi się śnił lecz na pogrzebie Po prostu miał pogodną minę bardzo uśmiechniętą nie zdawało mi się wszyscy to widzieli i także się zastanawiająto było na pogrzebie leżał w trumnieten uśmiech był jakiś inny jeszcze niegdy za zycia tak sie nie uśmiechnął,pytałam moją babci co ona o tym sadzi i powiedziała że może dlatego ze skończyło się jego cierpienie ze wkoncu przestało boleć ale sama nie wiem dlaczego tak się uśmiechał Ostatnia data uzupełnienia pytania: 2010-07-07 21:15:14 Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 17:35 Może to skurcz mięśni twarzy. blocked odpowiedział(a) o 22:57 O Boże... wy i te wasze słodkie "odszedł szczęśliwy". Nawet jeśli, to po śmierci władza nad ciałem znika, a więc całe ciało i wszystkie mięśnie się rozluźniają. Być może jest to wina związków chemicznych reagujących ze sobą, które doprowadzają do nienaturalnego usztywnienia. Sama stwierdziłaś, że ten uśmiech był "nienaturalny". BadAngel odpowiedział(a) o 17:35 moze mial spokojna bezbolesna smierc... to chyba dobrze :)no normalnie, zmarł z uśmiechem na twarzy . ze zmarły umarł nie cierpiąc Sнαкαя. odpowiedział(a) o 17:36 blocked odpowiedział(a) o 17:37 że ma pogodny wyraz twarzy. niektórzy twierdza że jest szczęśliwy po śmierci ale ja uważam że to nic nie znaczy. Gośka_55 odpowiedział(a) o 17:37 Nie rozmumiem. Chodzi o to że np. jakiś umarlak weżał w otwartej trumnie i się uśmiechał? Czy nagle jsię uśmiechnoł. a może Ci sie przewidziało ? Gośka_55 odpowiedział(a) o 17:38 Może miał coś z mięśniami twarzy jakiś skórcz czy coś ... blocked odpowiedział(a) o 17:41 nie wiem o co ci chodzi. Widziałaś zjawe jak się uśmiechała ? czy jak ciało było składane do trumny lub lezalo w trumnie ?. Jezeli widziałas taka zjawe to znaczy (chyba) że jest jej dobrze a jezeli sie zwolki usmiechaly to zdaje mi sie ze to znaczy ze chyba nie cierpial jak umieral lub miał coś z mięśniem blocked odpowiedział(a) o 17:53 To oznacza jest tam gdzie jest to mu dobrze. blocked odpowiedział(a) o 19:03 Człowiek za życia miał taki wyraz twarzy i mu najzwyczajniej zostało. blocked odpowiedział(a) o 20:53 Może być wiele hipotez na ten że zmarły, który miał uśmiech na twarzy po prostu podczas śmierci nie cierpiał, a teraz w innym życiu jest szczęśliwy. Może być to także skurcz mięśni twarzy. Albo człowiek zawsze był pogodną osobą i miał taki wyraz twarzy i tak mu pozostało:) Ale najbardziej wierzę w tą pierwszą hipotezę. Spokojna, bezbolesna śmierć zawsze zadowala człowieka, bo na taką śmierć trzeba sobie czymś zasłużyć;)Pozdrawiam. Już Ci to wyjaśniam. Zmarłym tuż po śmierci zajmują się odpowiednie osoby, myją, ubierają, na oczy nakładają takie jakby klapki, aby były zamknięte, a szczękę podwiązują (tak aby usta nie otwierały się i wyglądały "ładnie"). Następnie ciało zmarłego leży ileś tam godzin (zależy kiedy pogrzeb) w chłodni, wszystko zamarza, szczęka sie domyka, usta nabierają odpowiedniego łuku, jeśli pielęgniarki to źle zrobią oczy mogą sie otworzyć pod wpływem ciepła tak samo usta. Mogłaś to widzieć bo sie dobrze żeby nie było, ja tego nie wiem z jakiegoś badziewnego filmu, czy serialu. Vanessa0 odpowiedział(a) o 15:39 ja niestety wiem co to znaczy , wiesz gdy się umiera widzi się śmierć czyli anioła ubranego na czarno uśmiecha się i zabiera życie czasem nawet zabiera cie na kilka sekund do raju gdy to widzisz cieszysz się poprostu tęsknisz i wiesz co się stanie cieszysz się z osiągnięć z tego że wszyscy cię kochali umarł już z uśmiechem bo był szczęśliwym człowiekiem miał szczęście bo nie każdy człowiek jest szczęśliwy beeXxx odpowiedział(a) o 13:49 może widział coś dobrego jak np raj , mózg przestawał pracwować i może ustąpił także ból ;) wow, nie wiem, mi się nie zdażyło... Nawet jak zmarły strasznie cierpiał, wyraz twarzy nie ma znaczenia :/ za dużo CSI oglądacie :P Czytałam o prostu jest w niebie i się cieszy,bo tam mu jest dobrze : ) blocked odpowiedział(a) o 15:03 Że jest spokojny po śmierci. Nie ma ' problemów ' po prostu jest też napięły się nerwy. Mojej prababci przed zaplombowaniem trumny poruszył się palec np. Uważasz, że ktoś się myli? lub

kiedy śmierć się uśmiecha